Nawigacja
Kontakt
STKZD 42-500 Będzin
ul. Małachowskiego 29
tel. +48 795 422 561
e-mail do Zarządu STKZD
orlowska.stkzd@gmail.com
Logowanie


Artykuły: prof. Włodzimierz Wójcik
Zasmucony odejściem Wisławy Szymborskiej próbuję szukać pocieszenia. Tłumaczę sobie, że przecież nie odeszła cała. Zostawiła nam, Polsce i światu wielkie filozoficzne i moralne przesłania zawarte w jej cudownej poezji i eseistyce. Swoim życiem, znaczonym prywatnością, dyskrecją, delikatnością, życzliwością w stosunku do prostych ludzi i do świata przyrody, dała nam pożądane wzorce zachowań. Będąc wielkim mistrzem sztuki słowa, nie pięła się na Parnas. Naturalnym, promiennym uśmiechem, ciepłem i dowcipem przyciągała serca i myśli swych czytelników i słuchaczy. Uczyła żyć w rytmie codzienności.
Cztery lata temu ogłosiłem esej o autorce „Wołania do Yeti”, „Soli” i „Ludzi na moście”. Dzisiaj, w tych godzinach smutku, pragnę ten tekst przypomnieć moim czytelnikom. Może znajdzie się w nim odrobina pociechy. Oto ten esej:
PIĘKNY JUBILEUSZ „PANI WISŁAWY”
Włodzimierz Wójcik
Po otrzymaniu w roku 1980 przez Czesława Miłosza Nagrody Nobla jeden z emigracyjnych polskich pisarzy, bawiący w gościnie w naszym uniwersyteckim środowisku polonistycznym, powiedział, że „limit” Nobla dla Polaków i Polski wyczerpał się. Temat ten może najwyżej wrócić za jakieś pięćdziesiąt lat. Pomyślałem wówczas nieco sarkastycznie, że mamy jako naród zupełnie przednich i pewnych siebie „proroków”. Niemal wieszczów-diagnostów. Na szczęście oni odeszli. Bo oto autorka zbiorku poetyckiego Wszelki wypadek (1972) otrzymała – ku naszej radości - literacką Nagrodę Nobla zaledwie 16 lat po Miłoszu, a więc w roku 1996. Gdzież jest to pół stulecia? I dobrze, że tak się stało…
Jest Wisława Szymborska w pejzażu naszego życia literackiego i kulturalnego gwiazdą pierwszej wielkości. Urodzona 85 lat temu, od 56 lat swoimi wierszami syci nas oryginalnym pięknem i prostą, prawdziwie ludzką mądrością. Piszę „nas”, ale nie wypowiadam się w tym miejscu w „imieniu zbiorowości”. Piszę o Szymborskiej takiej, jaką ja odbieram przez wszystkie lata mojego życia od lat studenckich. W roku 1952 zacząłem polonistyczne studia w Krakowie. W tymże roku poetka – debiutująca w 1945 na łamach „Dziennika Polskiego” - wydała swój zbiorek Dlatego żyjemy. Dwa lata później Pytania zadawane sobie. Wówczas bezustannie, jako studenci, chodziliśmy na spotkania autorskie Szymborskiej, która była dla nas fenomenalnym objawieniem literacko-artystycznym. Jej rangę potwierdziły, ogłaszane drukiem co parę lat, kolejne tomy: Wołanie do Yeti (1957), Sól (1962), Sto pociech (1967), Wszelki wypadek (1972), Wielka liczba (1976), Ludzie na moście (1986), Koniec i początek (1993).
Właśnie w tych tomach manifestuje się niezwykłe mistrzostwo artystyczne oraz całkowicie oryginalna poetyka będąca tylko jej własnością, choć Szymborska w sposób twórczy nawiązuje jednak do doświadczeń wysokiej poezji dwudziestego wieku. Jest zafascynowana, urzeczona SŁOWEM; w jej przypadku mówimy o precyzji słowa. Bardzo pociągające okazuje się stosowanie przez nią ironii oraz literackiego paradoksu, który bawi i uczy odbiorcę, skłania do refleksji, zadumy, myślenia. Wiersze Szymborskiej bywają przesycone pełną urody, uroku i humanizmu tkanką filozoficzną. Nie ma tu doktrynerstwa i pseudonaukowej oschłości. Szymborska szczególnie silnie przywiązana jest do mowy ojczystej. Przekonana jest, że człowiek ze swoją mową zrośnięty jest bardziej, niż drzewo z ziemią. Mowę polską należy kochać. Ostatecznie można jej nie kochać i jakoś żyć, „ale nie można owocować”.
Z licznych kontaktów z Szymborską na spotkaniach autorskich wynoszę wrażenie, że jest ona w życiu, w zachowaniu wyjątkowo skromną, ujmująca osobą. A jej więź serdeczna z czytelnikami zasadza się na tym, że ona czuje to, co pociąga, co fascynuje odbiorców. Pisze dla konkretnych ludzi, a nie dla krytyków i doktrynerów. Nigdy nie utożsamiała się i nadal się nie utożsamia z ideologiami, systemami filozoficznymi, jakimiś „trendami” i modami. Żyła i żyje poza światem nawyków i stereotypów. Zachwyca ją fenomenalna uroda świata, jego czar, smak. Dostrzega jednak jego tragizm i swoistą nielogiczność.
Język jej poezji jest kontrolowany przez umysł chłodny i niezwykle świeży, racjonalny. Panuje w nim system mądrych, przejrzystych rygorów. Poetka posługuje się w zasadzie ogólnopolską mową potoczną, w której widać pewne leksykalne wzbogacenia. Stąd wiele do myślenia daje nam lektura jej wspaniałego wiersza Chmury:
Z opisywaniem chmur
musiałabym się bardzo śpieszyć –
już po ułamku chwili
przestają być te, zaczynają być inne.
Ich właściwością jest
nie powtarzać się nigdy
w kształtach, odcieniach, pozach i układzie.
Nie obciążone pamięcią o niczym,
unoszą się bez trudu nad faktami.
Jacy tam z nich świadkowie czegokolwiek -
natychmiast rozwiewają się na wszystkie strony.
W porównaniu z chmurami
życie wydaje się ugruntowane,
omal że trwałe i prawie wieczne.
Przy chmurach
nawet kamień wygląda jak brat,
na którym można polegać,
a one cóż, dalekie i płoche kuzynki.
Niech sobie ludzie będą, jeśli chcą,
a potem po kolei każde z nich umiera,
im, chmurom nic do tego
wszystkiego
bardzo dziwnego.
Nad całym twoim życiem
i moim, jeszcze nie całym,
paradują w przepychu jak paradowały.
Nie mają obowiązku razem z nami ginąć.
Nie muszą być widziane, żeby płynąć.
Wedle tego wiersza istnieje świat zewnętrzny i człowiek jako podmiot postrzegający ów świat. Człowiek patrzy w tym przypadku na chmury i pragnie poniekąd poznać ich istotę, ale okazuje się to niemożliwe. Chmury nie dają się poznać przez swoją nieustającą zmienność. Ziemia nic ich nie obchodzi. Podobnie ludzie. Wedle Szymborskiej nie jest też możliwe pełne porozumienie między człowiekiem a człowiekiem (Rozmowa z kamieniem, Nagrobek, Na wieży Babel). Jak widać, jest w przesłaniach tych wierszy pewien nastrój smutku.
Sześćdziesiąt jeden lat temu, w roku 1947 ukończyłem siedmioklasową powszechną szkołę podstawową w Będzinie-Łagiszy. Dzisiaj ta zasłużona placówka – po przekształceniu – nosi nazwę Miejski Zespół Szkół Nr 4 w Będzinie imienia Noblistów Polskich. Nie ukrywam, że jestem z tego dumny. Wielekroć, zwłaszcza w pierwszych dniach września, przechodzę z panią dyrektor Haliną Rybak-Gredką i rozbawioną dzieciarnią przed portretami sześciorga patronów mojej szkoły. Wówczas lekko skłaniam głowę przed zasłużonymi Polakami. A zwłaszcza przed miłym wizerunkiem - „PANI WISŁAWY”…
WŁODZIMIERZ WÓJCIK
PRZESŁANIE NA NOWY ROK 2012
PROFESORA WŁODZIMIERZA WÓJCIKA
PRZESŁANIE NA NOWY 2012 ROK:
SŁOWO O TRZECH MIŁOŚCIACH
Ze wszystkich wartości świata tego trzy są najważniejsze – trzy tylko: serce i twarz RODZICÓW; szkoła i edukacja oraz – trzecia - poezja. Za sprawą rodziców zostajemy powołani do życia. Jesteśmy naturą, ale i kulturą. Mleko matki, ten pierwszy i najcudowniejszy pokarm świata, pachnie ziołami i rześkim wiatrem „najbliższej ojczyzny”, w której przychodzimy na świat. To o niej pisał Tadeusz Różewicz w wierszu pod tytułem oblicze ojczyzny:
ojczyzna to kraj dzieciństwa
miejsce urodzenia
to jest ta mała najbliższa
ojczyzna
miasto miasteczko wieś
ulica dom podwórko
pierwsza miłość
las na horyzoncie
groby
w dzieciństwie poznaje się
kwiaty zioła zboża
zwierzęta
pola łąki
słowa owoce
ojczyzna się śmieje
na początku ojczyzna
jest blisko
na wyciągnięcie ręki
dopiero później rośnie
krwawi
boli
Drugą bezcenną wartością jest SZKOŁA. Najpierw podstawowa, potem gimnazjum, liceum, wreszcie szkoła wyższa. To dzięki edukacji formujemy swoją osobowość intelektualno-moralną, umacniamy własną podmiotowość. Ogarniamy myślą i wyobraźnią bogactwo i urodę życia i świata. Tworzymy wartości materialne i duchowe. Poznajemy istotę natury, aby tak zwana pseudokultura i pseudocywilizacja jej nie unicestwiły.
Wreszcie POEZJA. Tym rzeczownikiem, tym pojęciem ogarniamy właściwie wszystko to, co jest sztuką, kreacją, tworem wyobraźni twórczej człowieka i służy wzbogacaniu jego duchowości i kształtowaniu poczucia piękna. Bywa ona też zaklęta w blaskach zorzy majowego poranka, w mgłach nad Czarnym Stawem w Tatrach, w uśmiechu naszego dziecka czy wnuczęcia, w wietrze nad łanami srebrzystego żyta. Ale jej intensywność objawia się ze szczególną mocą w takim zestawie słów, który ma zaspokajać duchowo-estetyczne potrzeby człowieka, poruszać jego wyobraźnię, uskrzydlać. Jak się te słowa zestawia, aby czarowały, to już tajemnica twórców. Są ich setki, tysiące. Tyleż jest odpowiedzi na pytanie, czym jest i jak powstaje poezja. Jedną z nich jest wiersz Leopolda Staffa Ars poetica: >> Echo z dna serca, nieuchwytne, / Woła mi: "Schwyć mnie, nim przepadnę, / Nim zblednę, stanę się błękitne, / Srebrzyste, przezroczyste, żadne!" // Łowię je spiesznie jak motyla, / Nie, abym świat dziwnością zdumiał, / Lecz by się kształtem stała chwila / I abyś, bracie, mnie zrozumiał. // I niech wiersz, co ze strun się toczy, / Będzie, przybrawszy rytm i dźwięki, / Tak jasny jak spojrzenie w oczy / I prosty jak podanie ręki. <<
Sztuka pisarska, to wielkie wyzwanie losu, od początku świata pociąga ludzi w różnym wieku. Nic dziwnego, że członkowie Stowarzyszenia Twórców Kultury Zagłębia Dąbrowskiego pragną sprostać temu wyzwaniu. Kilkadziesiąt osób z naszego regionu bierze udział w formowaniu dzieł sztuki słowa, fotografii artystycznych, obrazów. Wielu otrzyma nagrody i wyróżnienia. W przyszłości nie wszyscy zostaną Norwidami, Miłoszami, Różewiczami, Malczewskimi, czy ale dosłownie WSZYSCY będą mieć miłe wspomnienia udziału w nieustającym procesie wzbogacania życia duchowego Zagłębia i Polski.
Będzin, 17 stycznia 2012 r.
Adwent - czekanie na Wigilię
Adwent - czekanie na Wigilię
Kiedy rozpoczyna się okres Adwentu, na cztery tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia (30 listopada 2008), a podczas roratów porannych kapłan wkłada fioletowe pokutne szaty, odczuwam potrzebę pewnego wyciszenia się duchowego i oddania refleksji nad życiem, jego urokami i powikłaniami. Przede wszystkim myślę o ludziach z mojego otoczenia i moim stosunku do tych ludzi. Tych najbliższych, członków rodziny, przyjaciół, jak i tych, których można nazwać znajomymi. Chodzi o podjęcie takich kroków, aby znieść między nami jakieś niedomówienia i urazy, a w razie potrzeby wynagrodzić krzywdy. Przebaczanie win jest w tej sytuacji sprawą naczelną. Spierać się i kłócić po prostu nie wolno. Nie jest przypadkiem to, że w czasie Adwentu lubię sobie czytać piękny wiersz Jana Kasprowicza Przy wigilijnym stole:
Przy wigilijnym stole
Łamiąc opłatek święty,
Pomnijcie, że dzień ten radosny
W miłości jest poczęty;
Że, jako mówi wam wszystkim
Dawne, odwieczne orędzie,
Z pierwszą na niebie gwiazdą
Bóg w waszym domu zasiędzie.
Sercem go przyjąć gorącym,
Na ścieżaj otworzyć wrota –
Oto, co czynić wam każe
Miłość, największa cnota.
A twórczych pozbawił się ogni,
Sromotnie zamknąwszy swe wnętrze,
Kto z bratem żyje w niezgodzie,
Depcąc orędzie najświętsze.
Wzajemne przebaczyć winy,
Koniec położyć usterce
A z walki wyjdzie zwycięsko
Walczące narodu serce.
W moim środowisku panowało przeświadczenie, że sposób spędzania czasu w dzień wigilijny decyduje o naszym losie przez cały rok. Należało tedy wstać wcześnie rano, aby nie leniuchować w ciągu najbliższych miesięcy. Umycie się zimna wodą – najlepiej w strumyku – miało zapewnić zdrowie. W ten postny dzień można było zjeść jedynie kawałek chleba z odrobiną miodu, aby przez cały rok nikomu nie brakło pożywienia. Nie należało od nikogo nic pożyczać, gdyż to groziło przyjściem do domu niedostatku, a nawet wielkiej biedy.
W dzień Wigilii, a zwłaszcza w wigilijną noc dzieją się w przyrodzie jakieś dziwne rzeczy. Podobno pod śniegiem zieleni się trawa, a w lasach zakwitają paprocie. Zmarli przekraczają domowe progi, aby być bliżej „swoich”. Leśne zwierzęta budzą się ze snu zimowego, a domowe o północy przemawiają ludzkim głosem. Podsłuchiwanie nie było wskazane, aby nie przepowiedziały gospodarzowi rychłej śmierci. Do tych cudownych „dziejb leśnych” nawiązywał Leopold Staff w wierszu Wigilia w lesie:
I drzewa mają swą Wigilię…
W najkrótszy dzień bożego roku,
Gdy błękitnieje śnieg o zmroku;
W okiściach, jak olbrzymie lilie,
Białe smereki, sosny, jodły,
Z zapartym tchem wsłuchane w ciszę,
Snują zadumy jakieś mnisze,
Rozpamiętując święte modły.
Las niemy jest jak tajemnica,
Milczący jak oczekiwanie,
Bo coś się dzieje, coś się stanie,
Coś wyśni się, wyjawi lica.
Chat izbom posłał las choinki,
Któż jemu w darze dziw przyniesie?
Śnieg jeno spadł na drzewa w lesie,
Dłoniom gałęzi w upominki.
Las drży w napięciu nadziei,
Niekiedy srebrne sfruną puchy
I polatują jak snu duchy…
Wtem bić przestało serce kniei,
Bo z pierwszą gwiazdą nieb rozłogów,
Z gęstwiny, rozgarniając zieleń,
Wynurza głowę pyszny jeleń
Z świeczkami na rosochach rogów…
W okresie przedświątecznym w polskich domach panuje szczególnie swojska, ciepła atmosfera. Duchowemu przysposobieniu do Wigilii towarzyszy miła krzątanina, zmierzająca do właściwego przystrojenia mieszkań, a także uporządkowania obejścia w zagrodach wiejskich. Dla zwierząt musi być zachowany opłatek kolorowy, dla domowników zwykle biały. Wiele też opłatków wysyła się pocztą zagranicę dla rodziny, przyjaciół, znajomych. Sporo czasu zwykle poświęca się przygotowaniu choinki. Chodzi o dobre jej osadzenie na stabilnym krzyżaku. Zeszłoroczne zabawki szklane wyciąga się z tajemniczych pudeł. Trzeba je przecież odkurzyć, odświeżyć, przewietrzyć. W niektórych domach dzieciaki i młodzież dorabiały niegdyś barwne łańcuchy – z karbowanej bibuły i kawałków słomy. Z kasztanów, żołędzi i jajecznych wydmuszek wyczarowywały pomysłowe zabawki do powieszenia na gałązkach „świętego drzewka”. Dzisiaj sprawę załatwia się odwiedzając liczne markety, pełne wymyślnych cudowności choinkowych. Włoskie orzechy, podłużne cukierki muszą być opakowane w uzbierane w ciągu roku sreberka. Wieszane wtedy małe jabłka pachną zwykle przez święta i przez następne dni. Na moment rozbierania choinki dość niecierpliwie się czeka. Wówczas to, na przykład około święta Trzech Króli, następuje podział łakoci zdjętych z choinki, tak przecież dotychczas kuszących domowników, zwłaszcza dzieciarnię. Co bardziej niecierpliwi ulegają grzechowi łakomstwa i dyskretnie, systematycznie, „niewinnie” podbierają od czasu do czasu kuszące smakołyki. Ale jest to przecież całkiem ludzkie.
W ten adwentowy czas lubię spacerować swojskimi ścieżkami Zagłębia. W świetle reflektorów jawi się pyszna sylwetka Kazimierzowskiego Zamku w Będzinie. Znana wszystkim „Dorotka” wychodzi z wielokolorowej mgły. Nad Grodzieckim lasem szybują stada wron zwiastujące przelotne śnieżyce. Dzikie róże mają swoich klientów. Oto zwinne sikorki pracowicie wydziobują z czerwonych głogów smakowity miąższ. Cisza. Cisza. Niekiedy przerywana szumem wiatru w pozostałych jesiennych badylach słonecznika.
WŁODZIMIERZ WÓJCIK
(Pierwodruk: „Wiadomości Zagłębia” 2008, nr 48)
ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOSCI - 2011
NASZE STOWARZYSZENIE
CZCI ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI 2011 ROKU ESEJEM WSPOMNIENIOWYM PROFESORA WŁODZIMIERZA WÓJCIKA
Pieśń niepodległa – 11 listopada 1918
Przybycie Józefa Piłsudskiego do Warszawy 10 listopada 1918 roku i powierzenie mu dnia następnego godności Tymczasowego Naczelnika Państwa Polskiego zakończyło wieloletnią niewolę naszego narodu. Państwa zaborcze rozsypały się w gruzy w wirach wojny i w dynamice ruchów niepodległościowo-rewolucyjnych. Legendarny romantyczny męczennik sprawy narodowej, więzień Magdeburga, w pełni zasłużył na poetyckie strofy, jakie składali na jego cześć najprzedniejsi ludzie pióra, a także zwyczajni „układacze wierszy”, w tym szarzy strzelcy piszący z miłością o swym Brygadierze i Komendancie częstokroć w zimnych okopach. Do momentu internowania w połowie lipca 1917 Brygadier, później Komendant Piłsudski bywał kolejno uosobieniem, czy też wcieleniem wielu osobowości o olbrzymim autorytecie, osobowości szczerze czczonych przez Polaków. Na przełomie stuleci jawił się jako tajemniczy spiskowiec, „człowiek podziemny” - jak to ukazują w swoich dziełach Gustaw Daniłowski i Andrzej Strug. Wielu średniej rangi poetów widziało w Brygadierze spadkobiercę Chrobrego, Batorego, Chodkiewicza, Żółkiewskiego, Jana Henryka Dąbrowskiego, Jana Kilińskiego z warszawskiej Starówki, zwycięzcy spod Racławic w szarej sukmanie - Tadeusza Kościuszki, Piotra Wysockiego, Romualda Traugutta. Na te konterfekty Piłsudskiego-Wodza nakładano równocześnie konterfekt prostego szarego żołnierza, który ma „siwy strzelca strój” bez ozdób i złocistości, prostą czapkę maciejówkę i jedzie na Kasztance. Lubi z legionistami przebywać w zimnym okopie, a na postoju zasiada z nimi w prostej chacie do skromnego posiłku wojskowego. Wiele wspomnień na ten temat posiada w swym dorobku literackim Juliusz Kaden-Bandrowski oraz Wacław Sieroszewski.
Kiedy w lipcu 1917 roku zabrano go z Warszawy, przeszedł swego rodzaju etapy patriotycznego cierpienia. Wleczono go do Gdańska, potem do Szpandawy, wreszcie osadzono w twierdzy w Magdeburgu. Wówczas to w zbiorowej świadomości Polaków – wychowanych przecież na strofach narodowych wieszczów – stawał się bohaterem trzeciej części Dziadów, owym Konradem więzionym w murach klasztoru Ojców Bazylianów w Wilnie zamienionego przez cara rosyjskiego w więzienie stanu. Nic dziwnego, że kiedy w ów listopadowy, jesienny, szary wieczór stanął na peronie warszawskiego dworca w szarym płaszczu wojskowym i w szarej strzeleckiej maciejówce, zobaczono w nim blask sławy, legendy i uosobienie imponderabiliów. Jednocześnie podkreślano, że niepodległość Polski nie została uformowana na gruncie romantycznych mitów, ale na realnym czynie zbrojnym nie obcych, ale własnych żołnierzy. Podkreślał to bardzo wyraźnie Leopold Staff w strofach może nie najwyższego lotu artystycznego, ale strofach mówiących prawdę:
Polsko, nie jesteś ty już niewolnicą!
Łańcuch twych kajdan stał się tym łańcuchem,
Na którym z lochu, co był twą stolicą
Lat sto, swym własnym dźwignęłaś się duchem.
Nie przyszły ciebie poprzeć karabiny
Nie wiodły za cię bój komety w niebie,
Ni z Jakubowej zstąpiły drabiny
W pomoc anioły. Powstałaś przez siebie!
Wśród czekających na przyjazd z Berlina specjalnym pociągiem zwolnionego z internowania Piłsudskiego był między innymi członek Rady Regencyjnej, książę Zdzisław Lubomirski a także dowódca Komendy Naczelnej Polskiej Organizacji Wojskowej, Adam Koc. W tym czasie formowały się w różnych rejonach Polski struktury naszej polskiej państwowości. W Lublinie formował się lewicowy rząd ludowy Ignacego Daszyńskiego zyskujący poparcie Polskiej Organizacji Wojskowej. W Krakowie powstała pod kierownictwem Wincentego Witosa Polska Komisja Likwidacyjna, która odbierała władzę organom austriackim. W Wielkopolsce przejmowała władzę od zaborców niemieckich Naczelna Rada Ludowa, w której uczestniczył Wojciech Korfanty. Naczelna Rada na Śląsku Cieszyńskim też kształtowała organy polskiej administracji.
Piłsudski starał się zagwarantować obcym wojskom bezpieczny powrót do ich macierzystych krajów, aby uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi. 14 listopada przejął od Rady Regencyjnej formalnie i rzeczywiście obowiązki wojskowe i cywilne. 16 listopada w specjalnym telegramie – już jako głowa państwa – oficjalnie notyfikował na arenie międzynarodowej istnienie nie monarchii, ale republiki. 26 stycznia 1919 doprowadził do demokratycznych wyborów do Sejmu, potem do uchwalenia Małej Konstytucji. Prowadził walkę o uformowanie ostatecznego kształtu terytorialnego młodej Rzeczypospolitej, by w stosownym czasie przekazać władzę prawnie wybranemu pierwszemu prezydentowi II Rzeczypospolitej, Gabrielowi Narutowiczowi.
W czasie uroczystości powiedział, że jako najwyższy rangą i stopniem wojskowym, dotychczas nikomu nigdy nie salutował. Teraz, stojąc przed głową państwa, salutuje, ponieważ chyli czoło przed autorytetem całej ojczyzny.
Te szczegółowe fakty, dane i daty nie były mi znane jako kilkuletniemu łagiskiemu chłopcu, gdy niecierpliwie czekał na poranek 11 listopada. Biało-amarantowe flagi na naszych domach i prostych chatach niosły nastrój wielkiego święta, które w mojej głowie utrwaliło się jako Święto Niepodległości. Emocje były tak silne, że w czasie niemieckiej okupacji kazały nam w listopadzie tworzyć w różnych miejscowych wąwozach, zagajnikach leśnych, na strychach tajne „niepodległościowe kąciki”. W nich po cichu śpiewaliśmy piosenki o „wodzu miłym”, o rozmarynie, który się winien rozwijać, o rozkwitaniu pąków białych róż, o Jasieńku, który „w tej wojence padł”. Śmierć w walce o wolność ojczyzny była dla nas czymś bardzo oczywistym. Na wszelki wypadek nasze listopadowe konspiracyjne uroczystości utrzymywaliśmy w wielkiej tajemnicy. Chcieliśmy dotrzymać wierności strofom Ignacego Krasickiego:
Święta miłości kochanej Ojczyzny,
Czują cię tylko umysły poczciwe!
Dla ciebie zjadłe smakują trucizny
Dla ciebie więzy, pęta niezelżywe. […]
Byle cię można wspomóc, byle wspierać,
Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.
My, zagłębiowskie dzieciaki, umierać nie chcieliśmy. Ale nasze „konspiracje” zmierzały do tego, aby GODNIE i z HONOREM przetrwać okrutny czas okupacji.
WŁODZIMIERZ WÓJCIK


